Gdy negacja Boga oparta jest na wywodach rozumowych, nosi ona nazwę ateizmu. Nazwa ta jednak w zastosowaniu do konkretnych wypadków nie wydaje mi się trafną, nie wierzę bowiem, jakem to wyżej stwierdził, by istnieć mogli ludzie pozbawieni zupełnie świadomości Boga. Jeżeli są tacy, którzy nie uznają Jego istnienia – a wiemy o nich z życia i z historii filozofii – to pochodzi to z ich woli, a nie z umysłu: wszystkie ich argumenty umysłowe są całkowicie na usługach ich woli, która swój protest przeciwko Bogu wyraża w formie racjonalnej. Postawę taką bardziej trafnie nazwać można antyteizmem, niż ateizmem.
Jakkolwiek zresztą ją nazwiemy, charakterystycznym jest dla niej, że łączy się z nią również negacja jednostki jako takiej. Ateizmowi we wszystkich jego formach towarzyszy antyindywidualizm. Widzimy to nawet w filozofii, wyolbrzymiającej do absurdu prawa jednostki, jaką jest indywidualizm Fryderyka Nietzschego. Nieograniczone bowiem prawa przysługują w tej doktrynie nie wszystkim jednostkom, ale tylko pewnym, wyjątkowym i bardzo rzadkim, należącym do rasy nadludzi, którym wszyscy inni ludzie poddani być winni całkowicie. Zresztą los samego nadczłowieka nie należy bynajmniej do najszczęśliwszych, skazany jest on bowiem u Nietzschego na zagładę kompletną, tak jak wszystko, co istnieje, by w następnym cyklu na nowo powstać i zniknąć, nie wiadomo po co. Nie, ani indywidualizmu Nietzschego, ani podobnego mu indywidualizmu Stirnera, nie można uznać za afirmację praw jednostki ludzkiej jako takiej.
Z uznaniem jednostki łączy się do tego stopnia uznanie Boga, że ci spośród filozofów, którzy Go negują, zmuszeni są zaprzeczyć istnieniu lub przynajmniej poznawalności indywiduum. Twierdzą oni, że indywiduum jest samo przez się nic nie znaczącym szczegółem, oderwanym od całości, jaką tworzy wszechświat, i że tylko w związku z tą całością może być badane przez umysł. W myśl powyższego poglądu wszystko, co stanowi jednostkę ludzką, wszystko, czym ona jest i będzie w znaczeniu biologicznym i socjologicznym, znajduje swe pełne wytłumaczenie w bycie kolektywnym, pojmowanym jako rasa, społeczeństwo, czy ludzkość. Byt ten jest nie tylko źródłem, ale i celem jednostki, która swego osobistego celu nie ma i mieć nie może. Cel ma tylko zbiorowość ludzka, podnosząca się ze stanu zwierzęcości do stanu społeczności, a choć jednostka bierze udział w tym postępie, podlega bezwzględnie jego ogólnym prawom. Nie należy więc zastanawiać się nad celowością jej osobistego istnienia, gdyż to nie prowadzi do niczego: przyczynowość pojmowana deterministycznie wystarcza do wyjaśnienia wszystkiego w jej życiu.
Augustyn Jakubisiak, Polska myśl filozoficzna, Grenoble 1941, s. 33.