Wypada mi tu wspomnieć o starej, z Indii pochodzącej, a Pitagorasowi przypisywanej doktrynie metempsychozy, znanej dziś pod nazwą reinkarnacji. Twierdzi ona, jak wiadomo, że dusza nasza przechodzi po śmierci w inne ciała, gatunkowo wyższe lub niższe, zależnie od jej zasług w poprzednim życiu. W przeciwieństwie więc do poprzedniego poglądu, ten ostatni uznaje postęp, możność rzeczywistego doskonalenia się, polegającą na ciągłym zbliżaniu się do ideału. Ideału tego jednak w powyższej doktrynie dusza ludzka nigdy osiągnąć nie może, zawsze bowiem oddzielać ją będzie od niego ni mniej ni więcej tylko nieskończoność. W nieskończoności zaś nie dochodzi się do kresu, nie postępuje się wogóle, dlatego to i rozwój nieskończony nie ma i mieć nie może dosięgalnej granicy. A jednak ta właśnie nieskończoność postępu wywiera dziwny urok na pewne umysły. Dla niej to Orygenes twierdził, że duszom będącym nawet w niebie przykrzy się à la longue ten pobyt: schodzą więc na świat, wcielają się, by po wypełnionym cnotami i zasługami życiu powrócić znowu do nieba, na wyższe oczywiście miejsce w hierarchii niebieskiej, co nie przeszkodzi jednak, że po pewnym czasie, dusze te znowu zapragną zejść na dół, i tak w nieskończoność. Wiarę w nieskończony postęp dusz, wcielających się w coraz to inne ciała znajdujemy u naszych polskich pisarzy, zwłaszcza u Słowackiego w jego teorii t. zw. słoneczności duchów. Oto co pisze o tej teorii jej zwolennik, Wincenty Lutosławski: „Duch, co różnicę płciową przemógł, ukończył swą wędrówkę na ziemi i dalszych tutaj wcieleń już nie będzie odbywać, tylko się wzniesie ku jaśniejszej jakiejś gwieździe, aby tam łączyć się z duchami podobnymi… Taki duch słoneczny, gdy spełni swe powołanie na ziemi, może dobrowolnie i bez żądzy powrócić tutaj jeszcze raz, jako Zbawiciel i Mesjach – a w takim razie niekoniecznie musi wrócić zwykłą drogą namiętnego połączenia dwojga rodziców” [1].
Pogląd Słowackiego łączy Wincenty Lutosławski ze swoją teorią t. zw. metafizyki płci, w której to teorii podstawową zasadą jest również reinkarnacja, czyli wcielanie się jednej duszy w różne ciała. Oto co pisze Lutosławski w tej sprawie w swym czasopiśmie dla Elsów, Eleusis: „Ciało każdego człowieka pochodzi w zarodku swym od ciał jego rodziców, ale dusza nie ma pochodzenia – jest jedną z wiecznych iskier Bóstwa, o nieskończonej przeszłości. W żywotach ubiegłych ta dusza wiele już przyjmowała ciał od różnych rodziców”… [2].
Reinkarnacja wreszcie jest główną zasadą rozpowszechnionej w naszych czasach, niestety nawet u nas w Polsce, filozoficzno-religijnej doktryny, zwanej teozofią. Doktrynę tę, która jest zlepkiem zasad zaczerpniętych z filozofii indyjskiej, z gnostycyzmu, jak również z ezoteryzmu Bławackiej, właściwiej byłoby nazywać demonozofią, czy to w ujęciu jej twórczyni, Angielki Annie Besant, czy też w ujęciu jej późniejszego reformatora i propagatora, Rudolfa Steinera, który ją nazywa antropozofią. Jakkolwiek zresztą ją nazwiemy, doktryna ta głosi, jako swój podstawowy dogmat, reinkarnację. Nie zapomnę nigdy, jak w r. 1912 Annie Besant na wykładzie swym w Sorbonie przedstawiła młodego Hindusa, Krishna Murti, jako najświeższą reinkarnację Jezusa Chrystusa, siebie zaś jako reinkarnację naprzód Świętego Jana, a następnie Giordano Bruno.
Teoria ta nie wytrzymuje żadnej krytyki ani z punktu widzenia religijnego, ani nawet filozoficznego. Nie wspominałbym o niej, gdyby nie urok, jaki wywiera ona na umysły powierzchowne i w gruncie leniwe, poczytujące nędzne zlepki, mieszaninę, jak się mówi u nas groch z kapustą, za dzieło syntezy myśli filozoficznej i religijnej. Taką mieszaniną jest teozofia. Głoszona przez nią reinkarnacja nie ma innego uzasadnienia jak to, które dał mi kiedyś pewien teozof, używający i nadużywający życia: „w nieskończoności postępu duchowego mam czas, by zamienić mój obecny stan bydlęcia na etap ascezy mnicha!”
[1] Eleusis, t. I, str. 65.
[2] Eleusis, t. I, str. 93.
Cyt. za: Augustyn Jakubisiak, Wytrwać by zwyciężyć. Zbiór odczytów i przemówień 1940-1945, Paryż 1946, s. 125-127.