„Nowy Rok (1943)” (cz. 1)

Początek Nowego Roku witamy z nadzieją w sercu, jako zapowiedź poprawy naszego bytu. Poprawę tę każdy z nas pojmuje po swojemu, wszyscy jednak o niej mówimy, gdy jeden drugiemu składamy życzenia noworoczne. Na czym opiera się nadzieja nasza na przyszłość? Skąd wiemy, że nowy rok będzie lepszy od poprzedniego? Odpowiedź na te pytania łączy się z pewnym poglądem na rzeczywistość, którego to poglądu wielu z ns nie uświadamia sobie jasno. Określić go dokładnie w najważniejszych jego punktach jest celem mego przemówienia.

Brany w znaczeniu materialnym, nowy rok oznacza czas, w którym ziemia nasza, dokonawszy swego obrotu naokoło słońca, rozpoczyna na nowo podobny obrót. Jakąkolwiek datę uzna się za początek tego obrotu – wiem, że we Francji jeszcze do panowania Karola IX za początek roku uważano dzień Wielkanocy i dopiero edykt tegoż króla z r. 1564 przeniósł tę datę na 1-szy stycznia – jakkolwiek oznaczymy początek roku, pewną jest rzeczą, że zapowiada on powrót tych samych sezonów czyli pór roku, znanych nam z całego szeregu zjawisk przyrody. Po zimie więc nastąpi wiosna, po niej lato, po lecie jesień, a po jesieni zima, i tak dalej. Wszystko to może interesować nas żywo, a nawet chwilowo nastrajać nas wesoło, nie może jednak samo przez się napawać nas głęboką radością, lub choćby nadzieją takowej, wiemy bowiem, że z biegiem czasu skraca się życie nasze. Tę niewesołą konstatację stwierdza Psalmista w następujących słowach:

„Znikają szybko dni nasze,

lata nasze giną, jak westchnienie.

Wiek życia naszego lat siedemdziesiąt,

a jeśli już wiele, osiemdziesiąt lat;

co ponadto, to mozół i nędza.

Przychodzi niemoc i zabiera nas”

(Ps. LXXXIX, 9-10).

Istnieje wprawdzie pogląd, podług którego żucie nasze ze wszystkimi wypełniającymi je wypadkami powtarza się a raczej odradza co pewien czas tak, ja powtarzają się pory roku słonecznego. Pogląd ten miał już w starożytności zwolenników. Głosili go mianowicie Stoicy, którzy go zaczerpnęli od Heraklita i prawdopodobnie z niektórych religii azjatyckich. Stoicka teoria t. zw. palingenezy cyklicznej głosi, że świat ze wszystkim, co go stanowi, ulega co pewien czas zniszczeniu przez ogień, po czym odradza się, by następnie znowu być spalonym, i tak w nieskończoność. Wiele tysięcy lat trwający okres czasu, w ciągu którego dokonywa się powstanie świata i jego zniszczenie, Grecy nazywali Wielkim Rokiem. Po upływie takiego roku wszystko powraca na swoje miejsce: ludzie, zwierzęta i rośliny zaczynają na nowo cykl swego życia, po to, by, po pewnym czasie, życie to utracić, a następnie znowu je odzyskać. W myśl tej doktryny, za tyle a tyle lat – mniejsza o to, czy będzie ich sto tysięcy , czy milion, – zagnani pożoga wojny, znajdziemy się znowu w tej oto Świetlicy, ja w roli prelegenta, a Państwo w roli cierpliwych słuchaczów, by znowu pocieszać się, że wszystko, co nas dręczy, skończy się z czasem, po to, by następnie znowu nas dręczyć aż do nieskończoności.

Pytanie zachodzi, czy to my sami spotykać się będziemy nieskończoną ilość razy, czy też będą to osoby podobne do nas we wszystkim, ale za każdym razem inne. Otóż co do tej kwestii zdania były podzielone wśród zwolenników palingenezy cyklicznej: według jednych polegała ona na odradzaniu się tych samych istot, według drugich – na rodzeniu się istot podobnych, ale nie tych samych.

Pogląd ten znany pod nazwą wiecznego powrotu – retour éternel, Wiedergeburt, albo Kreislauf fer Welt, znalazł gorących obrońców w czasach nowożytnych. Zwolennikami jego byli: Heine, Dostojewski, Guyau, a zwłaszcza Nietzsche. Nazywają zasadę wiecznego powrotu nie Wiedergeburt ale Wiederkunft des Gleichen, czyni z niej Nietzsche główną podstawę swej etyki i metafizyki. Zasada ta znalazła również swych obrońców wśród przedstawicieli nauki. Oświadczyli się za nią w szczególności Naegeli, Svante Arrhenius i fizyk francuski Becquerel. Ten ostatni w pracy p. t. L’Evolution de la matière et des mondes utrzymuje, wbrew konsekwencjom drugiej zasady termodynamiki, że jakość energii kosmicznej może się odradzać w świecie, to znaczy, że mogą powstawać jej nowe centra o bardzo silnym potencjale. Svante Arrhenius idzie jeszcze dalej: według niego, nie tylko energia, ale i samo życie może się odradzać na różnych planetach.

Wszystko to oczywiście są hipotezy bardzo słabym prawdopodobieństwie. Przypuśćmy jednak, iż jest prawdą, że świat oraz wszystkie stanowiące go zjawiska powtarzają się co pewien czas, według znanej formuły obrotu koła 2 k π R. A więc, gdy chodzi o nas, za x lat dla analogicznych jak dziś powodów znajdziemy się w tym stanie oczekiwania i niepewności: czy Montgomery goniący Rommla, jak Achilles żółwia, dopadnie go dziś na niekończącym się, przynajmniej dla naszej wyobraźni, szlaku drogi między Kairem a Casablanca, czy Mussolini przekona swój naród o konieczności nowego zaciągu do wojska roczników dla obrony zagrożonego Millerowa, czy generał Sikorski porozumie się kiedyś ze Stalinem, tak żeby nie pozostawało po tym porozumieniu punktów spornych i niemiłych dla nas niespodzianek, czy zbliżające się wybory w Grandzie dadzą takie same jak dotychczas rezultaty i tak dalej, aż do najdrobniejszych faktów naszego życia.Wszystkie te fakty powtórzą się jak najwierniej za x lat, i powtarzać się będą, co pewien czas, nieskończoną ilość razy, jako nowe dla nas, lub coraz lepiej nam znane, zależnie od tego, czy między jednym a drugim ich cyklem pamięć o nich będziemy zachowywać lub nie.

Czy takie widoki na przyszłość mogą nas zadowolić? Czy perspektywa ciągłego powrotu jak w karuzeli na to samo miejsce, do tych samych zjawisk, spraw i wypadków, z poczuciem, że nigdy ich dostatecznie nie poznamy, ani na przebieg ich decydująco nie wpłyniemy, czy taka perspektywa może się nam uśmiechać, budzić w nas energię, zachęcać do czynu? Czy istnieniu, które jest kręceniem się w kółko, można naprawdę czegoś życzyć? Wątpię, by znalazł się ktoś, ktoby na pytania te mógł odpowiedzieć twierdząco, a tym bardziej, by odpowiedź swą mógł uzasadnić. Pozostawiając więc tę na wskroś pesymistyczną doktrynę wiecznego powrotu, przechodzę do innyc poglądów na rzeczywistość.

Cyt. za: Augustyn Jakubisiak, Wytrwać by zwyciężyć. Zbiór odczytów i przemówień 1940-1945, Paryż 1946, s. 123-125.